Powiedzieć, że zajęcia się udały to zbyt mało, było pięknie i to w każdym wymiarze.
Spodziewałem się co prawda, że będzie interesująco, bowiem wszystkie trzy ukrycia odwiedzały ptaki. Imponująca była ich ilość jak i różnorodność gatunkowa.
Jednak, jak mało kto, wiem też, że pomimo tych sprzyjających okoliczności do pięknych kadrów jeszcze daleka droga. Najczęściej przeszkodą na tej drodze jest … sam fotograf 😉 I tu miłe wrażenie: wszyscy Uczestnicy wykazali ogrom pokory i szacunku wobec przyrody. A to zazwyczaj przekłada się proporcjonalnie na efekty fotograficzne :-).
Wszyscy po wielokroć spojrzeli w oczy dzikim ptakom drapieżnym. Kadry są piękne, dojrzałe, skupione na stosownym detalu oddającym istotę piękna tych wspaniałych stworzeń.
Jedną z czatowni odwiedzał rzadki i niezwykle pożądany gość – myszołów włochaty, przybysz z północy. Tu tylko zimuje wszak sam pochodzi ze znacznie surowszego klimatu.
Widać to w jego puszystym, obfitym upierzeniu i dużej głowie, przez którą bywa mylony z sowami. Został po wielokroć pięknie skomponowany wśród łagodnych łąk, także podczas lotu (ukłony dla Pawła Ejmana).
Ujęcia myszołowów zwyczajnych w pięknych sceneriach i pozach, w tym bardzo trudnych i wymagających najwyższych umiejętności (!), wykonali niemal wszyscy Uczestnicy. Pojawiały się też bieliki, lecz z charakterystyczną dla siebie nieśmiałością trzymały dystans. Ukrycia odwiedzane były także też lisy.
Muszę też tu wspomnieć o jednej niebywałej osobowości, która pojawiła się na tych zajęciach. To dziewięcioletni Julian.
Zaskakiwał wszystkich nie tylko wiedzą ornitologiczną czy szacunkiem do świata przyrody ale także zupełnie niespodziewaną jak na ten wiek, determinacją. Temperatury spadły wówczas grubo poniżej minus 10 stopni, fotografowaniu towarzyszyło nocne wstawanie, marsz w ciemnościach po lodowych pustkowiach, niewygoda nieruchomego siedzenia lub (jeszcze gorszego) leżenia itd.
Jak to zniósł: z ust nie schodził mu uśmiech a zachwyt nad otaczającą przyrodą wzruszał nas wszystkich. Przyjechał i fotografował pod opieką rodziców, którym należą się nie mniejsze wyrazy uznania.
Reasumując było to piękne spotkanie z prawdziwymi pasjonatami, zarówno fotografii jak i piękna przyrody. Efekty tej pasji z dumą Państwu prezentuję a Uczestników serdecznie pozdrawiam.
Piotr Chara
Serdecznie zapraszamy na kolejne warsztaty z Piotrem Charą w scenerii dzikiej przyrody.
Z życia samotnika.
W pierwszym dniu warsztatów dowiedziałem się, że przypadnie mi fotografowanie bez towarzystwa.Byłem trochę tym rozczarowany, bo zawsze zawarte znajomości na warsztatach były ciekawe i kontynuowane. Piotrek pocieszał (lub raczej zachęcał, zapewniał) mnie, że to kolejnym stopniem wtajemniczenia fotografa przyrody są przeżycia związane z przebywaniem , obserwowaniem fotografowaniem ptaków sam na sam. Najbardziej to się bałem kwestii organizacyjno-logistycznych, aby w dobre miejsce trafić, aby niczego nie zapomnieć (wielu talentów nie mam ale w tym kierunku jestem mocno uzdolniony- chętnie się z kimś podzielę tymi talentami). I o dziwo w tym roku szło wszystko zgodnie z zamierzeniami, a nawet lepiej. Wszystko sprzyjało: pogoda, ptaki (nawet te rzadziej występujące), no i ja wyjątkowo nic nie zawaliłem. Fotografowanie w samotności dostarcza tylu przeżyć, że bałem się, że nie będzie komu udzielić mi pierwszej pomocy, gdy dostanę jakiegoś zawału na widok przymierzającego się do startu myszołowa włochatego lub spacerującego parę metrów przede mną Króla Bielika (żałuję że światła było mało). Piotr zapewnił komfortowe warunki w czatowniach w bajecznych miejscach i nawet dogadał się z ptakami, aby chętnie pozowały (żebym wiedział jak on to robi).
Pozdrowienia (szczególnie dla uczestników)
Paweł E.
Dla mnie były to trzy dni wspaniałej dzikej przygody, którą jednak można przeżyć tak niedaleko od własnego domu.Ptaki, pogoda i towarzystwo dopisały, no i wszyscy przejawiali tego samego „bzika” fotograficznego z zamiłowaniem do obserwacji ptaków oraz przebywania wśród zimowej aury, w tym przypadku, w skrajnych temperaturach.A własnie obawa przed niską temperaturą stawnowiła mój największy problem, wyobraziłem sobie jak po 9 godzinach siedzenia przy -13 C wynoszą mnie koledzy z kryjówki pod postacią lodowej rzeźby 😉 Nic takiego oczywiście nie miało miejsca, pokonanie tego strachu zajeło mi kilka dłuższych chwil, a na miejscu okazało się, że wcale nie jest tak „strasznie” jak sobie to wyobrażałem.Oczywiście bardzo dużą rolę w opuszczeniu strefy komfortu o godz 4.30 przed świtem mieli współuczestnicy, za co im serdecznie dziękuję.Kanapki z Czarciej Podkowy i batony czekoladowe na S (sorry Piotr, nie oddałem ci za nie pieniędzy), odegrały znacząca rolę w utrzymaniu funkcji życiowych.
O samej obserwacji ptaków i fotografowaniu, dużo by można opowiadać ale i tak nie odda się ducha miejsca i nie opisze wewnętrznego przeżycia radości, które temu towarzyszy.Były momenty tak intensywnej akcji, że zastanawiałem się czy wystarczy mi samych kart pamięci, jak również chwile, w których nie działo się praktycznie niewiele lub nic, co jednak nie zwalniało fotografującego z czujnej obserwacji.Wielkie pokłony dla prowadzącego Piotra – jak zwykle dał z siebie wszystko abyśmy fajnie spędzili ten czas,i dla uczestników, a przede wszystkim dla małego Juliana – tak pasja w tym wieku,
tylko pozazdrościć. Pozdrowienia
Na warsztatach Piotra Chary ptaki chyba są zaczarowane, w 2 lub 3 dni można zrobić więcej ciekawych zdjęć niż przez parę miesięcy.
Pozdrowienia.
Witek Bajor