Po porze deszczowej drogi wydają się rozmyte i jakby cieńsze. Woda potrafi wydrążyć solidną wyrwę albo całkowicie zmyć resztkę asfaltu położonego tutaj dopiero 35 lat temu. A jednak jedziemy. Patrząc z ekscytacją w kilkusetmetrową przepaść, to znowu – dla ukojenia – na twarz kierowcy.
Jego powolne ruchy ciała i delikatne poruszanie powiek zdradzają jedynie znudzenie i rozluźnienie tą trwającą od 8 godzin podróżą na odcinku zaledwie 270 kilometrów. Trasa, zawieszona często nad chmurami, pokonująca kolejne ponad 3,5-tysięczne przełęcze, kręta i zapierająca dech, głęboko zapada w nas. By gdziekolwiek dotrzeć, trzeba wyruszyć, to pewne. Lecz „celem jest droga” – powtarza jak mantrę Paweł Chara, nasz guru fotografii, bo dopiero wówczas zacierają się granice pomiędzy myśleniem o dotarciu, o byciu gdzieś w przyszłości a zagubieniem się w świecie, w czasie rzeczywistym, w teraz. To chyba najtrudniejsze w fotografii, ale to jedyna droga, którą właśnie podążamy podczas 11-dniowej Fotoekspedycji Akademii Nikona do Królestwa Bhutanu.
Pierwszy chrzest przechodzimy tuż po przylocie, gdy trafiamy na największe w Bhutanie święto religijne zwane Ceczu. Jest ono poświęcone Guru Rinpocze („Drogocennemu Mistrzowi”), który w VII wieku wprowadził na tym obszarze buddyzm tantryczny. Tysiące osób ubranych w kolorowe narodowe stroje, tancerze w widowiskowych kostiumach wykonanych z żółtego jedwabiu posypanego brokatem i jakże tajemnicze maski. Łatwo wówczas zapomnieć o kreatywności i zamienić się w odurzonego odmiennością „pstrykacza”. I może tak by się to potoczyło, gdyby nie słowa Pawła, który zaznacza, iż fotografia to więcej niż podpatrywanie życia mieszkańców, to spokojne oczekiwanie na ten moment, to zatrzymanie się, przewidywanie ruchów, to układanie kadru w głowie, bo to tam wszystko się zaczyna. „Kiedy wiesz, co chcesz uchwycić, jaki detal, jakie tło, w jakim świetle, kiedy to widzisz, masz w umyśle jasny cel, to pozostaje ci tylko podnieść aparat i nacisnąć spust migawki”.
Fotografowanie jest trochę tak, jak podróżowanie w swej najczystszej formie: przemieszczania się i odkrywania – wymyślania? – rzeczy, ludzi, sytuacji, które wymknęły się inwentaryzacji, schematowi, po to by pojawić się znienacka w cielesności, w kurzu, w bezpośredniości chwili. Również plan wyprawy staje się strukturą umowną, na tyle zależną od światła, niepowtarzalnego i ulotnego połączenia z miejscową ludnością oraz spontanicznych pomysłów grupy, że kierowca dnia ostatniego przyznaje z uśmiechem, iż wzbogacił swój słownik o dwa nowe określenia: „wschód słońca” i „zachód słońca” oraz dotarł do miejsc, o których nigdy nie słyszał. A sprawić, by tubylec się zachwycił swoim własnym krajem, to nie lada wyzwanie, tym bardziej, że się wydarza samoistnie ☺
Niektóre miejsca trzeba zobaczyć. Nawet profesjonaliści kierują się „pocztówkowymi” kadrami wypełniającymi portfolio z wyprawy. Dlatego zatrzymujemy się nad rzeką, by „uchwycić” najważniejszy w kraju Dzong Phunaka (siedzibę oficjalnego zgromadzenia mnichów), wspinamy do Tygrysiego Gniazda zawieszonego u Czarnej Skały, a następnie na przełęczy Doczula (3050 m) fotografujemy 108 czortenów zbudowanych przez królową matkę Asi Dordże Łangmo, by następnie dotrzeć na lokalny festiwal Tangi Mani. I tutaj, ku naszemu zdziwieniu, tłum… turystów. Nas nie interesuje miejsce w trzecim rzędzie fotografów (ach tak, nawet niedostępny Bhutan traci powoli swoją dziewiczość!), więc po zakupie odpustowego bębenka, jako pierwsi wyjeżdżamy z festiwalu. Nasz autobus wzbudza lekki popłoch i zamieszanie na twarzach tych, co dopiero tam zmierzają!
Ktoś mógłby polemizować, że przecież zawsze można zrobić dobrą fotografię, lecz to nie do takich miejsc w naszych ekspedycjach zmierzamy. Cel – fotografować. A gdzie? Trochę w tym nieznanego i niepewnego, jak wtedy gdy o poranku wspinamy się drogą na szczyt, wskazaną przez lokalnego mnicha, a mgła całkowicie spowija klasztor Jakar na przeciwległym wzgórzu. Przeskakujemy przez dwa płoty, czyjś ogródek i jesteśmy na zamglonym… polu. Cierpliwość! Sławek częstuje królewskim (o tej porze!) rozlaniem kawy, Paweł opowiada o kompozycji i ustawieniach, Agnieszka zmienia obiektywy, ktoś przygania krowę – zawsze żywszy element kadru! Jest cisza i śmiech naprzemiennie. Oczekiwanie bez oczekiwania! Bezczas. I nagle… Klasztor wyłania się z porannej mgły z pierwszymi promieniami światła na złotych zwieńczeniach dachu!! Tajemniczy – to co nieokreślone przemawia do naszej głębi, do miejsc, których rozum nie obejmuje. Prawdziwa uczta!
Mogłabym mnożyć spontaniczne sytuacje, jak poranna pudża (modlitwa z lokalnymi instrumentami i śpiewami mnichów) w żeńskim klasztorze Zulekha; wizyta w prostej, a jakże bogatej fotograficznie buddyjskiej szkole Sangchenchokhor; piknik przy szumiącym potoku u podnóża zwartej tradycyjnej wioski Ura, czy bhutańska kolacja u duchowej rodziny naszego przewodnika, gdzie odrodził się jeden z tybetańskich lamów (trulku) w swoim szóstym wcieleniu. Słowem, te wszystkie chwile, gdy fotografia staje się motywacją, do podejścia, do zbliżenia się, do rozmowy, do wyjścia poza swoją strefę bezpieczeństwa. Paweł Chara jest tutaj nieśpiesznym przewodnikiem, uczy kontaktu, pozbycia się barier oraz tego, co najważniejsze, naturalności i szczerości wobec zwykłej nieprzewidywalności.
Podczas tej ekspedycji tworzymy wiele portretów świata. Każdy w swej własnej podróży przez Królestwo Bhutanu. A jednak jesteśmy połączeni w chłodnym wieczornym łyku piwa, śpiewie (sic!), wspólnym dyskutowaniu na temat zdjęć czy też świętowaniu polskich i bhutańskich urodzin. No może z wyjątkiem przelotu, bo jako „window group” ciężko siedzieć wspólnie i przy jednym oknie jednocześnie ☺ Jednak te widoki (w dwie strony cudowne poranne słońce i kilka chmurek!) warto przeżywać w samotności!
Moja chęć uchwycenia i nazwania całości naszej Fotoekspedycji skazana jest z góry na porażkę. Lecz w tym tkwi bogactwo. W tworzeniu każdej chwili od nowa, fragmentów, przemijających wrażeń. Zapamiętanych emocji jak przy naciśnięciu migawki. Emocji czasami zbyt mocnych, by dzielić się nimi od razu.
Renée Koper
Czytaj również – Fotoekspedycja do Bhutanu – podziękowania
oraz Om Tare Tuttare Ture Soha… wspomnienia z fotoekspedycji w Bhutanie.